wtorek, 23 kwietnia 2013

Mindfile, czyli czy umysł człowieka stanie się medium cyfrowym.

*Karolina Przeklasa*

Jest wiek XXIX. Technologia została tak rozwinięta, iż możliwym staje się zapisanie zawartości mózgu ludzkiego w specjalnej przestrzeni zwanej Plateau, którą można porównać do dzisiejszego Internetu, tak aby nasze ograniczone współczesne mózgi mogły w ogóle wyobrazić sobie świat przyszłości. Standard Homo Sapiens (stahsi) dalej żyją w przestrzeni materialnej, skansenie ówczesnej rzeczywistości, utrzymywanym tylko ze względów politycznych. Stahsi nie odcinają się jednak od Plateau, pieczołowicie archiwizują sobie wszystkie wspomnienia, tak aby w razie śmierci fizycznej móc odrodzić się w nowym „pustaku”, by nigdy nie umrzeć. Plateau służy im również do komunikacji z innymi istotami, w tym z Phoebe (Post-Human Being), które istnieją tylko w przestrzeni niematerialnej, a gdy już muszą przenieść się do staromodnego, zatrzymanego w XXI wieku wszechświata, mogą wdrukować się w kilka awatarów jednocześnie i być w kilku miejscach naraz.[1] No cóż, nie wiem czy tak będzie wyglądał świat przyszłości. Opisana tutaj rzeczywistość istnieje póki co tylko na kartach powieści Jacka Dukaja - „Perfekcyjnej niedoskonałości”. Gdy jednak profesor Kevin Warwick, zwany pierwszym cyborgiem w historii, w jednym z wywiadów usłyszał o wyobrażeniu Dukaja, skomentował je pełen entuzjazmu: „Czy nam się podoba, czy nie, człowieka można by sprowadzić do jego mózgu.”[2] Jeśli więc uda nam się odtworzyć zawartość naszego umysłu za pomocą komputera, niezwykle prawdopodobnym staje się, że rzeczywiście przeniesiemy się na jakąś platformę, która umożliwi nam niemal nieskończoną ekspansję. Już teraz mamy Internet, od którego nasze mózgi są po prostu coraz bardziej uzależnione.

Fragment okładki do powieści Jacka Dukaja

We wrześniu 2012 roku w Houston doktor Martine Rothblatt zasugerował, aby cała ludzka populacja mogła w sposób nieodpłatny „zapakować” swoje umysły na statek kosmiczny 100YS (100 Year Starship), który powinien powstać w przeciągu najbliższych stu lat i tym samym umożliwić ludziom podróż kosmiczną.[3] Każdy mindfile miałby ważyć maksymalnie 1 TB, bo według obliczeń... więcej nie trzeba. Plik taki miałby zawierać przekonania, obawy, uczucia i osobowość każdej istoty ludzkiej. Nasz jeden dzień życia w Internecie i na komputerze, dzień życia naszego umysłu, można zamknąć w jednym megabajcie, zawierającym nasze wpisy na blogach, Facebooku i Twitterze, nasze maile, rozmowy z innymi, a także skompresowane zdjęcia, video i muzykę. Ponoć i tak „duża część informacji jest zbędna”. Przez pięćdziesiąt lat uzbieramy około dwadzieścia gigabajtów, do tego musimy dodać jakieś unikalne odkrycia, kontekst w jakim żyjemy i „mieścimy się” w niecałym terabajcie. Mindfile miałby być potem uruchomiony przez specjalny program, który nawet dla twórców 100YS wydaje się ciągle zbyt dużą abstrakcją (zakładają bowiem, że „nawet jeśli nie będzie takiego programu” to ludzie i tak odwiedzą kosmos – będą tam przecież ich zarchiwizowane umysły.)

Nasze zwiedzanie kosmosu niekoniecznie będzie aż tak fizyczne jak w filmie "Planeta skarbów". W ramach tworzenia mindfile'u postanowiłam wrzucić to zdjęcie, aby podkreślić moją miłość do tego filmu. Chociaż... i tak mój fragment umysłu, obsługiwany przez Filmweb, ma ten fakt już zarejestrowany.

Już teraz istnieją programy, które magazynują jaźnie. Mamy strony LifeNaut czy CyBeRev, którego twórcy obawiają się, że rozwój technologii umożliwi posiadanie cyber-świadomości tylko pewnej elicie, tworząc kolejny podział klasowy.[4] Ale mamy też portale bardziej ogólne i niezwykle globalne – chociażby Facebook.[3] To tam publikujemy nasze zdjęcia, muzykę, która nam się podoba, często wpisujemy też swoją ścieżkę edukacji, pracy, dzielimy się nazwiskami osób, które nas inspirują. Lubiąc poszczególne strony, tworzymy mapę samych siebie, rozmawiając za pomocą wiadomości prywatnych potrafimy zwierzać się z naprawdę intymnych spraw. Tworzymy swój mindfile, lub raczej jego oficjalną wersję, dla świata, czasem tylko mniej fasadową gdy klikamy w osobiste rozmowy. Sprowadzamy swoich znajomych do cyfrowego przekazu – tego co słuchają, oglądają, co napiszą, że ich interesuje lub denerwuje. Tak, wiem – ciągle jesteśmy formą przed postczłowiekiem, więc mamy nasz cudownie biologiczny real, ale jednak... Nasze zmysły już dawno zostały przedłużone, z każdą chwilą stajemy się cyborgami[5], które rozmawiają z ludźmi oddalonymi od nas o „miliony mil”, które w mgnieniu oka znają odpowiedź na większość pytań i doskonale wiedzą „o czym teraz myśli” kilkaset jego znajomych; tyle tylko, że wciąż potrzebujemy do tego przyrządów zewnętrznych.

Phoebe z książki Dukaja mogą zmieniać siebie całkowicie. Przeprogramować swoje przekonania, obawy i wdrukować siebie samego (ale innego, takiego jaki jest na daną chwilę potrzebny) w "pustaka" istniejącego w rzeczywistości materialnej. My również projektujemy swoje oficjalne mindfile'e i prezentujemy je światu.

Ale kim jest w takim razie taki phoebe? Czym? Jeśli stajesz się tym, co zjesz, to również stajesz się tym, co przeczytasz, obejrzysz, czego posłuchasz i doświadczysz. Jesteś tym, co twój umysł pamięta, że ci się przytrafiło. Jeśli wszystko to można zapisać za pomocą cyfrową, a media, na które natrafiłeś w swoim życiu zarchiwizować oraz zamienić wspomnienia na media, to czy nie stajesz się tymi mediami? Czy więc postczłowiek nie będzie utkany z nowych mediów? I czy nie będzie ich najdoskonalszą bo samoświadomą formą?

niedziela, 14 kwietnia 2013

Wymarłe pokolenie

Czyli w czym MTV jest podobne do gum Turbo

Karolina Żebrowska




Pierwszy sierpnia, 1981 rok. Samo południe. Swoją działalność rozpoczyna stacja MTV, która przez ponad dwie następne dekady kształtować będzie świadomość, poglądy i styl życia milionów nastolatków na całym świecie. Na szczyty popularności wzbijają się Britney, Christina i Justin. Na ulicach królują odsłonięte brzuchy z kolczykami w pępkach, kolorowe warkoczyki we włosach i ultraseksowne dżinsowe dzwony. Piosenki, które pojawiają się na antenie Muzycznej Telewizji, w przeciągu kilku dni stają się największymi hitami. Jak grzyby po deszczu pojawiają się kolejne muzyczne stacje. Powstaje z lubością używane przez badaczy kultury określenie „pokolenie MTV”.

Starsi bulwersują się demoralizującymi teledyskami. Młodsi tym bardziej manifestują swoją miłość do poruszających ich serca i umysły bitów. Zamykają się w pokojach obwieszonych plakatami z Bravo i nucą (często łamaną angielszczyzną) teksty ulubionych artystów. Wszyscy tych samych…


W ramach ciekawego przerywnika, żebyście nie
zmęczyli nieprzyzwyczajonych do czytania oczu - młoda Christina Aguilera.


Dziś wspominamy te czasy z nostalgią, lekkim rozrzewnieniem, ale nie bez odrobiny rozbawienia. W końcu teraz jesteśmy ponadto – takie masowe zjawiska nas nie dotyczą. Gdy MTV hulała w najlepsze, została nieoczekiwanie i brutalnie zrzucona z piedestału przez nowoczesną, innowacyjną witrynę - YouTube. Dlaczego mamy słuchać wszyscy tego samego, skoro możemy znaleźć miliard interesujących nas artystów, o których inni nie słyszeli? Dlaczego mamy zachwycać się tym, co uwielbia nie pasująca do naszego imidżu grupa społeczna?



MTV jest doskonałym przykładem stopniowej zanikania wpływu telewizji na zjawiska społeczne, czy też zanikania samych zjawisk, kreowanych przez telewizję właśnie. Jeszcze parę lat temu to medium tak silnie oddziaływało na konkretne kręgi kulturowe, że było to widoczne nawet gołym okiem. MTV lansowało nie tylko muzykę, ale modę, zachowanie i typ osobowości. Wykreowało nastolatka samodzielnego,  modnego, chadzającego na dyskoteki i – co ważne, zwłaszcza w polskim kontekście - rozmiłowanego w Ameryce i wszystkim, co z nią związane. Stworzona została społeczność z jednej strony hermetyczna – bo przeznaczona tylko dla oglądających, a więc mających dostęp do konkretnego kanału – z drugiej zaś otwarta i rozległa, wziąwszy pod uwagę, że obejmowała ogromną ilość młodzieży w szerokim przedziale wiekowym, pochodzącą z rozmaitych środowisk.

Może właśnie ta dziwna solidarność, unifikacja gustów i zainteresowań budzi w nas melancholijną tęsknotę. W dobie Internetu jesteśmy ważnymi osobowościami - tworzymy własne muzyczne listy, dodajemy „do ulubionych” teledyski. Położony jest duży nacisk na „moje”.  Ważne jest to, co JA udostępniam na mojej tablicy. Jak często, z ręką na sercu, przesłuchujecie do końca utworu, który na Facebooka wstawiają wasi znajomi? Jak często w ogóle klikacie na magiczny czerwony prostokącik z białym znaczkiem?

Prawda jest brutalna – króluje indywidualność. „MTV umarło”, chciałoby się sparafrazować pewnego wąsatego myśliciela. Owszem, tęsknimy za MTV tak, jak tęsknimy za gumą do żucia z naklejkami czy Milky Way Magic Stars, ale nie pragniemy powrotu tej stacji do świetności, nie szukamy podobnych do niej alternatyw. Nie próbujemy łączyć różnych grup kulturowych w jedno. Słuchający dubstepu raczej nie czekają na ckliwe zjednoczenie z hipsterami, którzy z kolei gardzą muzycznym mainstreamem. Tyczy się to również – oczywiście - mody. Wszechobecne ostatnimi czasy szafiarki, biegające po mieście z włosami zrobionymi na „ąbr”, mijają się z ludźmi wyższej kultury i sztuki, którzy na ich widok poprawiają nerwowo pasek od skórzanej torby z bazarku i okulary w grubych oprawkach.

A jeszcze parę lat temu to wszystko było takie łatwe i oczywiste – jedno medium potrafiło złączyć te czynniki w całość i wypluć je wszystkie naraz, oferując przyswajalny i atrakcyjny typ człowieka. I chyba właśnie przez tę niesamowitą siłę oddziaływania MTV – które teraz próbuje odbić się od dna nieambitnymi reality show i nastawia się na zaszokowanie widza osobistościami typu Snooki, bo przecież telewizja kocha rozwiązłe, agresywne idiotki o ciętym języku – mamy do tej stacji taki sentyment na długo po tym, jak przestaliśmy ją namiętnie oglądać.

Na koniec ładna fraza, żeby oddać cześć tym wszystkim godzinom spędzonym przed szklanym wtedy jeszcze ekranem – MTV, to dawne, prawdziwe MTV, na zawsze pozostanie w naszych sercach…

Wpisujcie miasta w komentarzach. [*]





sobota, 6 kwietnia 2013

Spoilować każdy może...

No właśnie, tylko po co?

Karolina Nieckarz



Kiedy w komentarzach na niektórych portalach widzimy coś takiego:
lub takiego:
albo:

Nasz organizm reaguje przyspieszeniem oddechu i bicia serca. Nadnercza produkują niezbędną do przetrwania adrenalinę, a życie zaczyna ulegać przewartościowaniu.
No dobrze, może przesadziłam. Ale chyba jednak zgodzimy się w kwestii, że spoilery potrafią nas nieźle zirytować.