czwartek, 30 maja 2013

Wielki Brat patrzy

Czyli przestrzeń powiększona
~Oskar Wanat~


Czas wyłożyć karty na stół. Otóż, Panie i Panowie, jesteśmy obserwowani. Właśnie tak. Inwazja komórkowych kamerek oraz ulicznego monitoringu spowodowała, że wszyscy nieustannie podlegamy filmowaniu. Świadomie i nieświadomie. W dzień i w nocy. 


 

niedziela, 19 maja 2013

Oswajanie islamu

Karolina "Nieckałke" Nieckarz





Świat po zamachach 11. września uległ zdecydowanej zmianie i wiemy o tym wszyscy. Mój wpis miał ograniczyć się do spostrzeżeń, jakie różnice w postrzeganiu muzułmanów zaszły na świecie, lecz chyba nawet średnio zorientowany człowiek potrafi wyobrazić sobie trudności, z którymi borykają się islamiści. Fakt jest taki, że w świecie zachodu muzułmanie nie mają łatwo, a z problemem można sobie radzić na różne sposoby. Przykładowo - niedawno w USA ruszyła kampania Mój Dżihad, która ma za zadanie ocieplić wizerunek islamistów i zagadnienie „świętej wojny” sprowadzić do egzystencjalnych rozterek, czy... problemu nieśmiałości.
Twórcy kina również sięgają po tę tematykę usilnie zapewniając, iż pamiętamy -muzułmanin też człowiek, a Amerykanie może i torturowali więźniów ale cóż - co się stało, to się nie odstanie (więc nakręćmy o tym film). Jednym z pierwszych tego typu produkcji, które odniosły komercyjny sukces, był film Mata Whitecrossa i Michaela Winterbottoma Droga do Guantanamo (2006). Dokument o więźniach osadzonych za podejrzenia o związki z Al-kaidą i torturowanych na wszelakie sposoby wstrząsnął publicznością. Mniej więcej pięć lat po zamachach zaczęto zastanawiać się, kto tak naprawdę stoi po ciemnej stronie mocy i zauważać, że nie każdy arab to terrorysta. 
Po ten, nie ukrywajmy, chwytliwy temat sięgnęło nawet Bollywood. W 2010 Karan Johar wzruszył nas piękną historią autystycznego mężczyzny, ruszającego w podróż do prezydenta Stanów Zjednoczonych, by przekazać mu ważną wiadomość, brzmiącą: „Nazywam się Khan i nie jestem terrorystą” (Nazywam się Khan). 
Najbardziej znanym przykładem ostatnich czasów jest oczywiście film Kathryn Bigelow Wróg numer jeden obrazujący polowanie na Osamę Bin-Ladena, oraz ówczesną sytuację biednych agentów CIA, którzy - no cóż - nie mieli wyjścia i musieli troszkę „popracować” nad swoimi informatorami. Film zdobył tyle nominacji do wszelakich nagród, że pewnie producenci już teraz zacierają ręce, na myśl o kolejnych fascynujących i przynoszących zyski projektach o tematyce terroryzmu.
Można wysnuwać tezy, że społeczeństwo jest już zmęczone ciągłymi doniesieniami z frontów wojennych, że buntuje się przeciwko niesprawiedliwości i wykluczeniu. Że, najzwyczajniej w świecie chce żyć w pokoju i zaakceptować naszych islamskich braci i siostry. Równość, przyjaźń, braterstwo...
Owszem, idąc tropem bohatera filmu Karana Johara możemy dzielić ludzi jedynie na dobrych i złych, a pozostałe aspekty odłożyć na bok. (Nie)stety ciężko o zrozumienie, kiedy muzułmanin, działacz na rzecz wizerunku społeczności islamskiej w Nowym Jorku obcina żonie głowę, bo zażądała rozwodu. Trudno o tolerancję i akceptację, gdy podczas maratonu bostońskiego giną ludzie. Na próżno szukać logiki w „wojnie z terroryzmem”, którą wypowiedział kraj, gdzie dostęp do broni jest absurdalnie prosty i w którym każda kolejna masakra w szkole, czy sali kinowej to jedna za dużo. 

Na koniec - jeśli mielibyście wątpliwości, czy idea walki z terrorem jest skuteczna, polecam jeden z odcinków vloga Mariusza Maxa Kolonko (oraz zachęcam do obejrzenia innych, poświęconych tematyce islamu). On mówi jak jest :)





niedziela, 5 maja 2013

Dlaczego reklamy w Internecie chcą nas wykończyć?

Kamil Kalbarczyk




Włączasz komputer.
Otwierasz przeglądarkę.
Rozpoczynasz zwiedzanie witryn internetowych.
Szast! Prast! Buuum! Pojawia się wielka reklama super-hiper-mega-atrakcyjnego kredytu w banku X, przysłaniająca trzy czwarte ekranu. Dźwięk nie wiadomo skąd. Szukasz krzyżyka, żeby pozbyć się natręta. Nie widzisz go. Po chwili znajdujesz. Klikasz – krzyżyk ucieka. Po morderczym pościgu udaje Ci się zamknąć reklamę. Ba Dum Tss! Ciach! Wyskakuje następna, tym razem oferują ci sadzonki lawendy za jedyne 8,99…





To nieco wyolbrzymiony obraz rzeczywistości, jakiej doświadczam na co dzień. Jednak faktem jest, że internetowe reklamy bywają irytujące. W zasadzie, zarzutów postawić można wiele: wielkość, głośność, zbytnia ruchliwość, powtarzalność. Aliści to, co najbardziej przeszkadza to fakt, że reklamy nie są atrakcyjne (oczywiście nie dotyczy to wszystkich reklam). Skoro chcę wyłączyć jakieś 90% „atakujących” mnie kolorowych, wystrzałowych i śpiewających okienek, znaczy, ze coś jest z nimi nie tak. 

Sytuacja pierwsza: 

Słucham dość głośno, spokojnej instrumentalnej muzyki. Chcę w między czasie odwiedzić kilka stron. Nagle jak grom z jasnego nieba, na którejś z zakładek włącza się zabójczo głośna muzyka, która nieomal mnie ogłusza. Teraz pytanie: w której z dwunastu otwartych zakładek to szalenie irytujące coś się włączyło? Skutek – jestem poirytowany.

Sytuacja druga:

Przeglądam sobie stronę X. Nagle wyświetla się wielka reklama mebli w promocyjnej cenie. Nie chcę kupować mebli. Staram się zamknąć natrętny komunikat, który właśnie zasłonił mi połowę artykułu. Nie trafiam w ruchomy krzyżyk i zostaję przekierowany na stronę producenta owych mebli. Skutek - jestem poirytowany.

Sytuacja trzecia:

Włączam sobie w sieci nowy odcinek programu rozrywkowego. Klikam „play”. Muszę najpierw obejrzeć dziewięćdziesiąt sekund nieinteresujących reklam: szamponu, operatora komórkowego i nowego modelu samochodu. Po dwudziestu minutach programu, w emocjonującym momencie włącza się kolejna porcja reklam. Skutek – jestem poirytowany.


Konkluzja:

Faktem jest, że przestaliśmy zauważać reklamy znajdujące się tylko w banerach czy z boku stron. To logiczne, że w takim razie reklamy chcą być zauważone i żeby to osiągnąć musza nam skakać przed oczyma, krzyczeć i zasłaniać wszystko inne. Czy to jednak wystarczający powód? Nie wydaję mi się. Ponadto nawet jeśli niechcący klikniemy w reklamę i przeniesieni zostaniemy na stronę reklamodawcy, cały proces nie odniesie zamierzonego rezultatu, a może tylko zniechęcić i zdenerwować potencjalnego klienta. Nierzadko zdarza się także, że reklama próbuje nas oszukać albo wprowadzić w błąd. Dobrym przykładem może być pojawiający się gdzieś między tekstem niebieski pasek z czerwonym powiadomieniem „masz wiadomość” do złudzenia przypominający facebookowy komunikat. Na coś takiego przez pierwsze kilka razy reagowałem uwagą (ooo, nowa wiadomości na facebooku?!). Jednak po kliknięciu na to szybko okazywało się, że to tylko reklama jakiegoś innego portalu.





Pragnę tylko zwrócić uwagę na narastający problem inwazji reklam utrudniających swobodne korzystanie z zasobów sieci. Nie warto wszczynać ogólnej krucjaty przeciw reklamom internetowym - byłaby to walka z wiatrakami. Chociaż nie zdajemy sobie sprawy to podświadomie reagujemy na nie i niejednokrotnie kupując coś bezmyślnie w sklepie, bierzemy to, co znamy, co widzieliśmy w spocie reklamowym. Reklama zatem nie musi być tak natrętna jak to opisałem powyżej, aby zasiała ziarno incepcji w naszej głowie. Ważne, aby była lokowana i prezentowana, tak byśmy nie reagowali na nią jak najszybszym szukaniem krzyżyka lub napisu „zamknij”. Powinna przyciągać swoją formą lub treścią, tak żeby zainteresowani sami w nią klikali. Jednakowoż w świecie, gdzie reklamy otaczają nas zewsząd (i w sieci i w realu), czytając artykuł, sprawdzając pocztę czy pisząc ze znajomym naprawdę mamy ochotę zwracać na nie uwagę?



P.S.: Żale zostały wylane, problem zakomunikowany, jednakże szukając jakiegoś mema lub GIFa do wpisu zostałem zaatakowany przez kolejne agresywne reklamy. Pora zainstalować Adblocka…